Ten wszechobecny upał doprowadza mnie do szału. W murach na szczęście nie czuję, tych 30 stopni. A teraz odpoczywam w domu.
K miała wczoraj straszny dzień. Okazało się, że nagle jej A wyjeżdża do pracy do Anglii....umarła. Najpierw nerwy, wyzwiska, krzyk i potworny ryk...potem żal i szloch, który nie pozwalał mi zasnąć. Starałam się tłumaczyć, że to nie koniec świata, że ja w kilka dni potem jak poznałam A, również musiałam zmagać się z samotnością...bo A wyjechał też do siostry do Londynu na 2 miesiące. Tak bardzo starałam się wczuć w to co ona czuje, a przecież znam to doskonale...strasznie mocno ją z mamą przytuliłyśmy i pozwoliłyśmy się jej wypłakać...potem już na spokojnie przetrawiła fakty, zadzwoniła do niego i uspokoiła się. Strasznie mi jej żal, powstrzymywałam się od tego aby nie siąść i nie płakać z nią. Ale wiem, też, że wszystko jest do przeżycia, przeczekania. Wytłumaczyłam jej, że wyjdzie im/jej to na dobre, że ich uczucie przybierze na sile, wyluzują się, odpoczną od siebie. Temu żalowi towarzyszy lęk, że A ją zostawi, że pozna kogoś innego, że nie będzie dzwonił, pisał. Jeśli miałby ją zostawić, to zrobiłby to bez względu na to gdzie by był. Tak to zawsze sobie i innym tłumaczę, bo w to wierzę. Okazuje się, że jego rodzice sami poniekąd zaplanowali mu z góry ten wyjazd...no cóż...wierzę, że wszystko będzie dobrze, a K przeczeka to wszystko, wypłacze miliony łez ale się wzmocni. Tego jej potrzeba, jest potwornie słaba psychicznie i chwiejna emocjonalnie. Jest nadpobudliwa i momentami psychopatyczna...Ta cała sytuacja mnie jakoś przygnębiła...tym bardziej jak przypomniałam sobie, że przed tym całym zdarzeniem u K w pokoju spadł obraz...sam po prostu ze ściany...wytłumaczyłyśmy sobie to tym, że był słabo przymocowany...teraz już wiem i nawet jeśli nie wiedziałam i nie wierzyłam to myślę, że to był znak...mama też to potwierdziła...głupie to wszystko...i wszystko się chrzani. Dokumentnie. Zawładnęła mną taka melancholia i smutek, boli mnie to, że komuś kogo kocham jest źle czuję, że najchętniej uchroniłabym wszystkie najbliższe mi osoby od złego...
"Szczęście nie jest przecież stanem wiecznym. Zresztą i też nie okresowym. Szczęście to po prostu taki skurcz serca, którego doznaje się czasami kiedy człowieka przepełnia taka radość , że wprost trudno ją znieść. Znika równie szybko jak się pojawia. I nie ma go dopóki nie nadejdzie znowu, by sprawić, że człowiek uzna to za najwspanialszy dar"
- Margit Sandemo
K miała wczoraj straszny dzień. Okazało się, że nagle jej A wyjeżdża do pracy do Anglii....umarła. Najpierw nerwy, wyzwiska, krzyk i potworny ryk...potem żal i szloch, który nie pozwalał mi zasnąć. Starałam się tłumaczyć, że to nie koniec świata, że ja w kilka dni potem jak poznałam A, również musiałam zmagać się z samotnością...bo A wyjechał też do siostry do Londynu na 2 miesiące. Tak bardzo starałam się wczuć w to co ona czuje, a przecież znam to doskonale...strasznie mocno ją z mamą przytuliłyśmy i pozwoliłyśmy się jej wypłakać...potem już na spokojnie przetrawiła fakty, zadzwoniła do niego i uspokoiła się. Strasznie mi jej żal, powstrzymywałam się od tego aby nie siąść i nie płakać z nią. Ale wiem, też, że wszystko jest do przeżycia, przeczekania. Wytłumaczyłam jej, że wyjdzie im/jej to na dobre, że ich uczucie przybierze na sile, wyluzują się, odpoczną od siebie. Temu żalowi towarzyszy lęk, że A ją zostawi, że pozna kogoś innego, że nie będzie dzwonił, pisał. Jeśli miałby ją zostawić, to zrobiłby to bez względu na to gdzie by był. Tak to zawsze sobie i innym tłumaczę, bo w to wierzę. Okazuje się, że jego rodzice sami poniekąd zaplanowali mu z góry ten wyjazd...no cóż...wierzę, że wszystko będzie dobrze, a K przeczeka to wszystko, wypłacze miliony łez ale się wzmocni. Tego jej potrzeba, jest potwornie słaba psychicznie i chwiejna emocjonalnie. Jest nadpobudliwa i momentami psychopatyczna...Ta cała sytuacja mnie jakoś przygnębiła...tym bardziej jak przypomniałam sobie, że przed tym całym zdarzeniem u K w pokoju spadł obraz...sam po prostu ze ściany...wytłumaczyłyśmy sobie to tym, że był słabo przymocowany...teraz już wiem i nawet jeśli nie wiedziałam i nie wierzyłam to myślę, że to był znak...mama też to potwierdziła...głupie to wszystko...i wszystko się chrzani. Dokumentnie. Zawładnęła mną taka melancholia i smutek, boli mnie to, że komuś kogo kocham jest źle czuję, że najchętniej uchroniłabym wszystkie najbliższe mi osoby od złego...
"Szczęście nie jest przecież stanem wiecznym. Zresztą i też nie okresowym. Szczęście to po prostu taki skurcz serca, którego doznaje się czasami kiedy człowieka przepełnia taka radość , że wprost trudno ją znieść. Znika równie szybko jak się pojawia. I nie ma go dopóki nie nadejdzie znowu, by sprawić, że człowiek uzna to za najwspanialszy dar"
- Margit Sandemo
Kochana będzie dobrze, święta racja, z eprzetrwają ta rozłąkę, to wzmocni ich związek.
OdpowiedzUsuń